środa, 1 czerwca 2016

Chiński widoczek - odsłona 5

Praca posuwa się pomalutku do przodu. Chciałoby się szybciej, ale nie da rady. Od ostatniego razu udało mi się skończyć jeziorka i zacząć kawałek domku. I na koniec maja mam taki efekt:


Już nie mogę się doczekać końca, bo mam już długaśną kolejkę nowych haftów do wykonania. Nie mam UFOK-ów, bo staram się kończyć systematycznie to, do czego się zabieram (przynajmniej, jeżeli chodzi o hafty).
Od jakiegoś czasu mam strasznie nudną pracę i niestety nie mogę się w tym czasie zajmować niczym innym, ale za to mam dużo czasu na przemyślenia. I właśnie w pracy dokonałam prawdziwie epokowego odkrycia. Zastanawiałam się, dlaczego nie mam czasu, żeby wyszywać (tyle, ile bym chciała), żeby czytać (przynajmniej tyle, co kiedyś), żeby trenować (nawet nie tyle, co kiedyś, ale tyle, żeby było dobrze) i żeby porobić wszystko to, co bym chciała. Już nawet nie wspominam o domowych obowiązkach, bo i one odciągają mnie od zainteresowań. Okazało się, że czynnikiem najbardziej ograniczającym moją pomysłowość i czas jest... PRACA. No cóż, pracować trzeba, ale jeszcze trochę i będę się starała coś zmienić w tym kierunku. Ale najpierw czeka mnie jeszcze ślub i 5 tygodni urlopu. Pewnie podczas urlopu za dużo krzyżyków nie przybędzie, ale na ten czas sama daję sobie przyzwolenie do korzystania z życia. W końcu, przynajmniej w założeniu, ślub bierze się tylko raz.